Post
autor: grzesiekj23 » 30 sty 2021, 22:39
Opowiem Wam naszą historię z COVID-19 w tle.
Mamy dwójkę dzieci, 4-ro letnią córeczkę i 2,5 rocznego synka.
Na początku listopada złapałem przeziębienie. Takie trochę dziwne, bo zaczęło się od nagłego popołudniowego bólu wszystkich stawów. Na drugi dzień wszystko minęło i czułem się normalnie. Jednak po 15:00 wszystko wróciło i doszła gorączka. Noc z potami, poranek znowu super. Taki przebieg powtarzał się 4 dni, w trzecim doszedł słaby węch. Po tygodniu wszystko przeszło, zostało osłabienie takie, że po krótkiej zabawie z dziećmi byłem mokry. Wtedy dopadło moją żonę. Ogólne osłabienie, wszystko jak przy grypie, z tym, że u niej trwało to 2 dni i po wszystkim. Po tym czasie również straciła węch. W tym czasie kiedy już prawie było to za nami, synek po południu dostał gorączki. Rano gorączka zniknęła, pojawiła się po południu i już została. Pomyśleliśmy, że ma to co my. Synek jednak słabł w oczach, wydawał się coraz chudszy, po 2 dniach zrozumieliśmy, że nie ma co czekać na umówioną wizytę u lekarza. Kiedy w nocy zaczął lać się z rąk pojechaliśmy do szpitala w naszym miasteczku na dyżur nocny. Tam po ankiecie na COVID przyjęła nas lekarka która była wściekła, że musiała się obudzić, nakrzyczała na żonę,(ja nie mogłem wejść) że bez sensu było przyjeżdżać, bo ona i tak nie zrobi badań, nie ma warunków itp. Po ustawieniu jej do pionu przez żonę, rzuciła okiem i stwierdziła infekcję w gardełku. Żona jeszcze wymusiła na niej skierowane na badania do szpitala w Słupsku. Pojechaliśmy stamtąd do domu po rzeczy. Stan wciąż się pogarszał. Wsiedliśmy w Phedrę i pędem na SOR w Słupsku. Oczywiście kolejka przed namiotem z ankietą COVID, czekaliśmy 20 minut. W tym czasie mały zaczął odpływać. Biegiem z ankietą na SOR, tylko żonę wpuścili z małym na rękach. Potem wszystko działo się jak w koszmarze... Diagnoza: kwasica ketonowa, cukrzyca typu 1, podczas rutynowych badań wyszedł też COVID-19. Stan określili na bardzo ciężki. Lekarka prowadząca zadecydowała o przetransportowaniu synka na OIOM w Gdańsku LPR-em. Śmigłowiec przyleciał po 1,5h, ale przez badania na COVID i środki ostrożności wszystko opóźniło się o 3 godz. Synek poleciał. Zapakowany w namiot, odizolowany. My musieliśmy czekać 2 godziny na nasze wyniki. Wyszły pozytywne. Zablokowało nam to drogę OIOM. Zrozpaczeni musieliśmy czekać na wieści. Dostaliśmy informację, że jak synek wyjdzie z OIOMu to przetransportują go do kliniki diabetologii i tam będzie mogła z nim być żona, naturalnie w izolatce. Tak też się stało. Wyciągnęli małego z kwasicy i trafił na diabetologię. Tam żona miała się nauczyć postępowania z cukrzycą. Niestety przez izolację, oprócz roli matki stała się też pielęgniarką i po części lekarzem. Personel z powodu procedur pojawiał się u nich raz dziennie, więc wszystko poza tym czasem co normalnie powinny wykonywać pielęgniarki, wykonywała żona. COVID jednak nie odpuszczał. Tego samego wieczoru mały dostał gorączkę ponad 39, nie do zbicia. Próbowali wszystkiego. Po 4 godzinach decyzja o powrocie na OIOM z dodatkowym podejrzeniem SEPSY. Na szczęście synek zawalczył i ostatecznie udało mu się pokonać kwasicę, sepsę, odleżyny po OIOMIE i COVID. Do dzisiaj leczymy martwicę piętki, no i zostaliśmy z cukrzycą, ale po tym co przeszliśmy, cukrzyca dla nas to mała cena za drugą szansę. Przez ten cały czas spędzony w szpitalach, klinikach, przychodniach, po rozmowach z mnóstwem ratowników medycznych, lekarzy i pielęgniarek jeśli chodzi o koronawirus, nasunął nam się wniosek, że COVID to nie choroba sama w sobie. To dopalacz do już istniejących, lub niezdiagnozowanych chorób. Wg ratowników, większość z nas jest nosicielami, ale wirus uaktywnia się dopiero, gdy ma pożywkę - inną chorobę. Złapiesz przeziębienie i przechodzisz je ciężej niż kiedykolwiek. U nas prawdopodobnie COVID wywołał CT1. Lekarze twierdzą, że skoro mamy cukrzycę, to mogła by się ujawnić później, ale przez koronawirusa wyszło teraz i to z takim ciężkim przebiegiem.
Jeśli chodzi o personel szpitali, to bywało różnie. Jedni bali się niesamowicie, inni mimo izolacji robili swoje z uśmiechem na ustach. To wszystko było dla nas bardzo trudne i mimo całej chorej sytuacji z COVIDem, ograniczeniami (np. brak możliwości zrobienia USG przez izolację) skończyło się dobrze. Jedno jest pewne, że trafiliśmy w tym bardzo ciężkim czasie na prawdziwych fachowców i to głównie dzięki lekarzom ze Słupska, ich błyskawicznej diagnozie i szybkich decyzjach udało się uratować Gabrysia. Nie czekali na wyniki testu, po prostu ratowali życie.
Przepraszam za długi wpis, ale i tak skróciłem to wszystko ile mogłem. Cały listopad to dla mnie czarna dziura.
Myślę, że wszystko byłoby inaczej, ludzie nie mieli by tak odmiennych zdań, gdyby media mówiły prawdę. Gdyby zamiast pie****enia o liczbach zakażonych i zgonów informowali o tym co aktualnie zauważają medycy. Jaki jest mechanizm. Gdyby więcej osób mogło zrozumieć "chorobę".
Były:
Dedra 2.0 i.e.
Kappa 2.4 175KM '98 > 8 lat i 120 000 km wspaniałych wspomnień
Jest:
Phedra Emblema 2.0 D 136+KM '06 > salon na kółkach

Ypsilon Oro 1.4 95KM '07 > mały wariat
